03.12.2018

•2• blogmas [a day in the life ]



Niedz., 02.12 - 1. Adwent
Po niesamowicie krótkiej nocce, na dodatek z gorączkującym dzieckiem na sobie, ruszyliśmy w niedzielę z rana na specjalną okazję.
Są rzeczy ważne i ważniejsze. Jeśli nie masz zbytnio czasu, ani siły, przelać kawę do kubka przeznaczonego na wynos, bierzesz ją po prostu taką, jaka stoi na stole.  Nie powiem, wychodząc z domu z wiatrem we włosach wprost do czekającego na Ciebie auta, czujesz się ciut, jakbyś była wyciągnięta z jakiegoś  (świątecznego-) filmu... 


Miałam zaszczyt zostać Chrzestą córki mojej przyjaciółki.

Świeca to projekt własny. Mimo iż przeklinam takie akcje, i kosztuje mnie to zazwyczaj o wiele więcej nerwów i pracy, niż kupno czegoś gotowego- za żadne skarby nie chciałabym nie czuć tej radości i satysfakcji, kiedy bezinteresownie coś dla kogoś robisz. Jest to coś, co namiętnie staram się przekazywać chłopcom. Dobro i życzliwość zawsze wracają. Kropka.

Po uroczystości w kościele przeszliśmy do salki parafialnej, gdzie po tej rodzinno-dziecięcej mszy był uszykowany skromny szwedzki stół z kiełbaskami, sałatką, ciastem i kawą. Zaskoczyła mnie panująca atmosfera, aż szkoda, że nie mieszkamy już w pobliżu parafii.


W domu zaś czekały na nas same pyszności. Od rozgrzewającej dyniowo-imbirowej zupy poprzez filet z kurczaka w cieście naleśnikowym (tego akurat nie próbowałam), przeróżne warzywne dodatki z czarodziejskimi przyprawami,  kończąc na torcie jabłkowo-marcepanowym. 
Uważam, że jest to niesamowitym darem i sukcesem poznać w życiu ludzi, z którymi tworzą się rodzinne więzi. Z którymi przechodzi się przez łatwe lub mniej łatwe okresy w życiu
, którzy darzą sympatią i zrozumieniem. Gdzie na imprezach mimo małych dzieci wychodzisz jako ostatnia bo jest tak fajnie swojsko (oczywiście ci niedzieciaci już dawno do domu poszli... a bo to późno, a bo to wstać trzeba). Nie ma etykiety, spiny i chwalenia się. 



Ta dwójka zna się jeszcze z czasów brzucha... fajne to jest :)

Impreza jak i pierwsza niedziela Adwentu, zakończyły się pod tą dużą choinką. W tej dzielnicy mieszkańcy od wielu lat spotykają sią w każdą adwentową niedzielę aby wspólnie kolędować. Jest grzane wino, sok dla dzieci, gra na gitarze i dużo śpiewu w powietrzu.  

 

Po powrocie, dzieci usnęły w mig. Mniejsze dziecko zaszalało nawet na tyle, że zafundował sobie (i mi od razu też) trzydniowe wolne od przedszkola (i pracy). Czemuż nie ;)
Nie było lepszego filmu na zakończenie, niż do bólu klimatyczny i zabawny Love Actually. 

I mimo iż są to tylko migawki tego dnia, był on od początku do końca wyjątkowy. Nie wiem czy to wina adwentowej niedzieli, światełek czy może połączenie jeszcze z okolicznościami Chrzcin, ludzmi ... nieważne. Magia w powietrzu była wręcz namacalna.  

2 Kommentare: