21.12.2017

•19-24• blogmas

Z racji kompletnego braku czasu i dodatkowo wyjazdu na głowie, urywam niestety-stety w tym miejscu móją przygodę z blogmasem. W tym roku miałam ogromną przyjemność tworzenia tych dni... ale co trzeba, to trzeba. 
Na koniec mała świąteczna niespodzianka - szczególny wpis.
Po tylu latach blogowania wypada się ciut przedstawić :)
  1. Jestem brunetką, która jeszcze nigdy nie farbowała włosów. Jednak bardzo podoba mi się uroda skandynawska.
  2. Dopasowywuję język do swoich potrzeb. Jeśli nie ma słowa, to je stwarzam, po czym wierze że ono naprawdę istnieje.  
  3. Nie lubię odgłosów jedzenia a mlaskanie (nawet u dzieci) doprowadza mnie do białej gorączki.
  4. #happyhappy , #greenisgood, #pozytywnieiaktywnie, #thegoodlife 
  5. Od 6 lat używam naturalnych kosmetyków, i naprawdę wierze, że dzięki nim nie widać mojego wieku.
  6. To, że wychowałam się bez ojca, sprawia że relacja mojego męża z naszymi synkami jest dla mnie całkowicie czymś nowym, poniekąd nie do zrozumienia, ale niesamowicie pięknym doznaniem.
  7. Lubię prowadzić auto,
  8. ale niecierpię tankowania. Potrafię zajechać do domu na ostatnich kroplach, po drodze umierać z tysiąc razy, ale nie zatankuję - potem wysyłam męża wieczorową porą na tankowanie. No chyba, że już faktycznie M-U-S-Z-Ę, to zatankuję i nie mam przy tym żadnych problemów. Sama nie wiem czemu takie odstawiam cyrki ;)
  9. Karma, baby, karma.
  10. Z wykształcenia jestem Lingwistką. Maturę mam natomiast z profilem socjalno-wychowawczym, po czym rownocześnie ze szkołą, pracowałam przez rok w przedszkolu. Był to jeden z najfajniejszych okresów mojego „dorastającego” życia.
  11. Z zamiłowania jestem ... Perfekcyjną Panią Domu. 
  12. Poza tym partnerką, mamą, córką, siostrą, przyjaciółką, nianią, przedszkolanką, menedżerką, sekretarką, sprzątaczką, kucharką, koleżanką, planerką, kreatywną duszą, studentką, ogólnie dość pozytywną kobietą - niekoniecznie w tej kolejności. 
  13. Umiem grać na flecie poprzecznym i grałam pewien czas w orkiestrze- w przyszłości chciałabym nauczyć się grać na pianinie.
  14. Lubię promienie słońca na twarzy, dobrą kawę, pozytywnych ludzi i wartościowe rozmowy.
  15. Slogan "but first coffee" wywołuje u mnie reakcję alergiczną. Nie znoszę! I to mimo miłości do kawy. Tak samo reaguję na kody zniżkowe zergarów DW i na „głupotę” niektórych osób. Ogólnie, szybko się irytuję.
  16. Harrego Pottera czytałam minimum 7 razy.... z każdą nową książką czytałam wszystkie części od początku. Ten czas (=nieograniczone czytanie książek do białego rana) jest jednym z najmilszych nastoletnich wspomnień. Czytałam praktycznie wszędzie. Wspominając ten okres widzę siebie zwiedzającą z Rodzicami Irlandię. Potrafiłam dosłownie nie wychodzić z auta, oburzając się kiedy jednak zmuszano mnie, aby oglądać jakieś nudne cliffy :D
  17. W szale Harrego Pottera wysłałam koleżance list z powiadomieniem, że została przyjęta do nowej szkoly w Hogwarts, rzecz jasna ze stemplem z wosku na kopercie :) Zawsze miałam zamiłowanie do szczegółów.
  18. Tańczyłam jako nastolatka wiele lat Jazz Dance. Od tej pory nie maluję praktycznie oczu żadnymi cieniami. Nie mam też żadnej palety do oczu. Tańczę za to do dziś- w domu, najlepiej do głośnej muzyki.
  19. Swojego Męża poznałam w .... kościele :)
  20. Myślę, że szufladkowanie siebie/innych jest bardziej męczące niż światu potrzebne. Nie jem mięsa, co nie czyni mnie od razu wegetarianką. Unikam nabiału i jem dużo zieleniny, choć nie jestem weganką, bo za bardzo lubię dojrzałe sery i mozarellę.  Dla samej Panna Cotty/Tiramisu nie mogłabym być weganką ;) To tylko przykład. Nie potrzebuję stempla na czole, które mnie  definiuje. Myślę, że na każdym kroku próbujemy się wcisnąć w jakiś już obecny schemat. Patrz punkt 12- możemy być o wiele więcej niż się na pierwszy rzut oka może wydawać. Nie dajmy się zredukować ani oceniać. Każdy z nas jest inny i ma swój styl na życie, nie potrzebujemy na to szufladki, które poniekąd ograniczają.
  21. "Travel - the only thing you buy that makes you richer" - słowa, w które bezwarunkowo wierze i pewne nastawienie, którym chciałabym zarazić swoje dzieci.
  22. Kręcę włosami jak nad czymś mocno myślę- mam to po Mamusi ;)
  23. Lubię siebie za to, że doceniam drobnostki w życiu i otwarcie sie nimi cieszę. Celebruję codzienność i to czyni mnie szczęśliwą. Lubię też spędzać czas wyłącznie ze sobą.
  24. last but not least: cześć, jestem Raissa! Mam 30 lat, robię reset i odkrywam smak życia na nowo. Fajnie, że tu jesteś.



🎄Wesołych, ciepłych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia.
Niech magia i wzajemna życzliwość będą z nami! 🎄

18.12.2017

•17-18• blogmas [kulki]



Za nami pieczenie przeróżnych ciasteczek i pierników.
Przed nami wizja Świąt, dobrego jedzenia i pyszności.
Ale co zrobić, skoro mimo tego i tak mamy ochotę coś dobrego przekąsić?!
I to nie za tydzień. Dziś, a najlepiej na teraz. Natychmiast :)

Na insta nieraz pokazywałam "kulki mocy", które są idealną odskocznią od typowych ciast, ciasteczek, czekolad...ale zarazem wystarczająco słodkie, żeby zaspokoić zimową chandrę. Był czas kiedy robiłam je bardzo, bardzo regularnie.

Healthy holidays- pierwsze skojarzenie dotyczące kulek, które mam wrażenie zdominowały, w przeróżnych odsłonach,  świat.
Moje kulki to wersja na bazie kaszy jaglanej, ponieważ chciałam zredukować kaloryczność tych kulek, aby móc sobie je po prostu pojeść. Owe wykonane wyłącznie na bazie daktylowej są mi osobiście za słodkie- ale gusta wiadomo się różnią.

Składniki
200g suchej kaszy jaglanej*
100g suszonych daktyli*
50g wiórek kokosowych*

Opcjonalnie
2-3 łyżki musu kokosowego*
1 łyżkę masła orzechowego*
ok. 4 łyżki gęstego mleka kokosowego z puszki. Wtedy daję ciut mniej wody do gotującej się kaszy
miód
przyprawy - tym razem dodałam piernikowe*
orzechy/migdały
chia
kakao
aromat wanilii*
suszone morele niesiarkowane - moczone z daktylami



Tak naprawdę czym chata bogata można tworzyć zestawy na jakie mamy ochotę lub co akurat mamy pod ręką.

Gotuję kaszę według zaleceń. W tym czasie zalewam daktyle wrzątkiem i odstawiam na czas ugotowania się kaszy. Zanim dodam je do kaszy nie tyle co odcedzam wodę, to dodatkowo wyciskam w rękach, aby kulki nie były za wilgotne.
Zauważyłam, że każda kasza jest ciut inna. W zależności od firmy i rodzaju, ugotuje się bardziej sypka albo już "papkowata". Pod koniec gotowania, jak wchłonie się już woda, dodaję mus kokosowy lub gęste mleko kokosowe, mieszam i czekam aż wszystko się dobrze wchłonie / rozpuści.

Następnie dodaję resztę składników i blenduję mikserem na jednolitą masę. Udało mi się już spalić jeden mikser, także ostrożnie :) Bywało, że dopiero parę godzin później blenduję ostudzoną już kaszę - osobiście nie zauważyłam żadnej różnicy. Pamiętajcie, aby kaszę zostawiać przykrytą, aby nie wyschła.


I tak naprawdę cała filozofia na tym punkcie się kończy. Wielkość kulek zależy od własnych upodobań, tak samo czy obtoczymy je wiórkami kokosowymi czy kakao.  W zależności co mamy pod ręką, można je obtoczyć nawet sproszkowanymi owocami lub orzechami.
Zazwyczaj robię je na wieczór, aby przez noc mogły przesiąknąć smakami. Stają się wtedy też takie bardziej "twardsze".

Na pewną stanowią świetną alternatywą jako przekąskę w ciągu dnia, coś słodkiego "do kawy" lub jako dodatek do dziecięcego śniadania w przedszkolu.


*Z tych składników są zrobione kulki na zdj.

16.12.2017

•16• blogmas [md]



Musiałabym się mocno zastanowić od ilu już lat czytam toczące się życie wokół Magicznego Domku- jeszcze kiedy główni domownicy nie byli rodzicami  ani nawet małżeństwem. Kiedy to jeszcze magiczny domek był mieszkankiem nad mieszkaniem Babci. 
Więc sporo sporo czasu.

Mało blogów czytam regularnie, ale do nich lubię wracać... za ich ciepło, klimat i autentyczność, które zostają uwiecznione przez Panią Domu, Gusię. 

Dziewczyna również uwiecznia grudzień codziennymi wpisami. I taka moja mała propozycja na dziś - lub idealnie na nieśpieszny jutrzejszy poranek: z kubkiem gorącej herbaty zapukajcie do Magicznego Domku, na pewno was przyjmie i ugości chwilą spokoju i serdecznymi wpisami.


15.12.2017

•14-15• blogmas [dzień z nami]

14.12 - czwartek.
Zaspaliśmy!
Jak to w życiu bywa, zazwyczaj wtedy kiedy ma się plany - budziki nie budzą. A że dzieci pośpiechu niestety nie znają, wyjeżdżamy w odwiedziny z godzinnym opóźnieniem.  


Jeszcze krótki stop w przedszkolu i ruszamy dalej...

   

Pogoda jest przecudowna. Jadąc pod słońce prowadzi się ciężko, a tirów na tej trasie jak mrówek. Zaledwie po 10 km pierwszy stop - bo katar, a to zabawka spadła, a to smoczek...



... nic to, 100 km poźniej, wreszcie dojechaliśmy! 
Umówiłyśmy się z koleżanką R. na adwentowe spotkanie, a tu niespodzianka szampan na śniadanie! Tak można żyć. 
Zostałam obdarowana nowiutką, kolejną częścią sagi Siedem Sióstr. Teraz to jestem gotowa na Święta. R. ma najwygodniejszy fotel tego świata - było smacznie i milusio. A Jn mimo braku drzemki był grzeczniutki. 


Wszystko co miłe szybko się kończy. Trzeba wracać... a pogoda jakby odczuła - lało całą drogę. Jn już po pierwszym zakręcie usnął, więc podróż powrotna minęła bardzo szybko i w spokoju.


Po drodze odebraliśmy oczywiście jeszcze braciszka.


Mama jak zawsze obładowana. A pod drzwiami czekała paczuszka - zamówione podraunki zaczynają się kompletować. 

                        



Dostałam już pierwszą świąteczną kartkę. Czytałam ostatnio ciekawą wypowiedź, że wysyłanie kartek w naszych czasach jest już pewnym rodzaju obciachem i że powinno się wysyłać kartki jedynie do tych osób, co z góry się zakłada, że to docenią i się z tego naprawdę ucieszą. 

Szczerze powiedziawszy nie myślałam o tym w ten sposób- być może są jednak takie osoby, którym tak naprawdę to wszystko jest obojętne... a może ja też wysyłam kartki takim osobom?!



Na obiado- kolację mamy dziś frytki! Mniam.
Wieczornych wygłupów i malowania nie może zabraknąć ... deficyt sił był jednak na tyle odczuwalny, że najchętniej juz nie wstawałabym z sofy.
Prawda jest taka, że moje wieczory na tym etapie się od paru dni kończą. Zasypiam razem z Chłopcami, budzę się około północy, przebieram się i śpię dalej. Zazwyczaj idę jeszcze budzić Męża, który usypia razem z Juniorem. Niestety takie spanie ma swoją cenę... z niczym się nie wyrabiamy. 



15.12 - piątek
Wstałam lewą nogą- i to nie tylko ja. Znaczy się, gdyby nie dzieci i obowiązki nie wstałabym w ogóle. 
Po odstawieniu Juniora do przedszkola, czas na śniadanie. Standardowo dziś było musli, a towarzyszył nam przy tym vlogmas LifeManagerki.  Zimowa chandra mnie jednak złapała - ciepły tost z miodem. To jest to :) 
Następnie zabieram(my) się za domowe obowiązki...


Poranek nie jest dla mnie łaskawy. Ciężko ruszyć mi z tym dniem. Na dworze pada, a jeszcze na dodatek Młody tak samo nie jest w najlepszym humorze i swoje niezadowolenie daje bezpośrednio się odczuć. Dlatego wcześniej niż zazwyczaj kładę go spać.


Czas na pierwszą kawę tego dnia, drugi kawałek ciasta i nadrabiania zaległości przy komputerze. I nauczka, aby nie zmieniać składników już w sprawdzonym przepisie...

       

Dostarczono kolejną paczkę - tym razem z zapachowymi świeczkami. Próbowałam sobie również osłodzić dzień sałatką z mango, kiwi i persymoną ale średnio to zaowocowało.

Kokosanki to smak mojego dzieciństwa, a że robi się je bardzo bardzo szybko, to rach ciach i już były w piekarniku. Na obiad mieliśmy dziś równie szybkie domowe wrapy, także dało się połączyć obydwie czynności za jednym nagrzaniem piekarnika ...
Następnie ruszyliśmy całą gromadką pozałatwiać sprawy, które ku wielkiemu zaskoczeniu (not!) i tak nie dało się w 100% załatwić.
Za to mieliśmy miło spędzony czas wokół pięknych ozdób, świątecznego klimatu, grzanego wina i miliona światełek. Dobre chociaż to. 

   

Wieczór spędzam w wannie. Robię manicure. Piję wino. 
Jest okay.

Do zobaczenia!


13.12.2017

•13• blogmas [beauty]


Zima to taki specyficzny czas dla naszej skóry, która ma zazwyczaj w tych miesiącach inne zapotrzebowanie jeśli chodzi o pielęgnację. Każda buzia wygląda inaczej... inną ma genetykę i inny wpływ czynników zewnętrznych jak nawodnienie, dieta i styl życia.
Nie mam problemu z przesuszoną skórą, natomiast szybko odczuwam na twarzy zmianę pór roku, zarówno jak zachwiany obszar czynników zewnętrznych.

Ostatnimi miesiącami wkradł się do mnie pewien odruch zminimalizowania pielęgnacji do minimum. Byłam zmęczona tym, że do demakijażu stoi mi buteleczka z olejkiem, ale żeby zmyć dobrze olejek potrzebuję kolejnego produktu. Do tego waciki, chusteczki i ściereczki muślinowe. Mimo, że jak na kobietę, ilość moich kosmetyków pielęgnacyjnych, jak i kolorówki, jest mała, to i tak widok tych rzeczy na półce mnie poniekąd męczył - jeśli ma to jakiś sens, bo przecież lubię je używać. 

Przedstawione produkty używam codziennie... zaczynamy!

  • Concealer, korektor pod oczy, mój zbawiciel... nazwijcie jak chcecie. Korektor "Fit Me" co prawda już jest na wykończeniu, ale zapewne kupię ponownie. Mam ogromny problem z dobraniem właściwego- chciałabym aby krył, rozświetlał, nie odkładał się i do tego był dość trwały. Zazwychaj nie odświeżam w ciągu dnia swojego "no make-up" więc mam co do niego swoje wymagania.  
  • Kremy do rąk to taki kolejny niekończący się temat. Krem Balea z mocznikiem jest tani, dobrze się wchłania ale zarazem nawilża i chroni. Próbowałam już tylu, i póki co stanęło na nim. Mamy jeden w aucie, drugi przy wyjściu w szufladzie, i gdyby nie wielkość tubki zapewne miałabym kolejny w torebce.
  • Lavera krem do mycia twarzy 2w1. Baba boom! Moje odkrycie tego roku. I to całkowicie przez przypadek. Tak jak wspominałam, gdzieś na przełomie ostatnich 6 miesięcy trochę się w mojej głowie poprzestawiało. Uwielbiam olejek z resibo, i zapewne się znów na niego skuszę, ale póki co szukałam innego rozwiązania by wieczorami dobrze oczyszczać twarz. Używałam prędzej mleczka Dr.Hauschka ale i cena i efekt mnie nie satysfakcjonowała. Nie lubię budzić się rano z tuszem maźniętym wokół oka. Okazało się, że szukanie czegoś nowego będzie niezłym wyzwaniem. Znaleźć bowiem produkt, którym możemy umyć buzię i jednocześnie zmyć makijaż oczu, graniczy wręcz z cudem. Mało tego, produkt musi mieć dobry naturalny skład. Spędziłam mnóstwo czasu w sieci... produktów do mycia twarzy jest milion, ale zaledwie kilkoma można rownież myć okolice oczu. Mam aktualnie z  tej serii Lavery krem do twarzy i pod oczy- pomyślałam że wypróbuje i ten do mycia twarzy. Od tej pory jest to moja 3 tubka. Radzi sobie z grubo nałożonym tuszem do rzęs i zmywa lekki podkład/krem bb. Najważniejsze, że mam sprawdzony jeden produkt do dwóch czynności - i o to chodziło!
  • Olejek z pestek moreli to kolejny multi-produkt. W zależności od potrzeb używam go do demakijażu oczu/twarzy, dodaję odrobinę do kremu lub nakładam bezpośrednio na twarz. Ma wiele właściwości w tym jest lekki, dobrze się wchłania jednocześnie nawilżając skórę od wewnątrz. Na jego podstawie można zrobić również peeling do ciała, olejek do mycia ale i stosować do masażu np.niemowląt lub dzieci. Takich właśnie wielofunkcyjnych produktów szukam. 
  • Nowy dezodorant w sztyfcie Schmidts węgiel-magnez to dopiero coś. Od lat kupuję w słoiczku bergamotkę, zapach wanili i róży też mi przypadł do gustu-  ale prawda jest taka, że aplikacja wymaga trochę przyzwyczajenia i cierpliwości, aczkolwiek mi nigdy nie przeszkadzała. Mieliśmy kiedyś wersję w sztyfcie, która nic a nic się nie sprawdziła, więc i do tej wersji byłam początkowo dość sceptyczna. Była to jednak miłość od pierwszego użycia. Aplikuje się miękko i lekko, zapach jest świeży ale nie nachalny, a przede wszystkim działa bardzo dobrze!
  • Kaufmans Haut-und Kindercreme. Niemiecki klasyk jeśli chodzi o (dziecięcą) pielęgnację i znany chyba przez większość osób mieszkających w Niemczech. Krem pachnie noworodkiem ale jest za to bardzo uniwersalny. Przede wszystkim nie zawiera wody, dlatego sprawdza się idealnie do pielęgnacji zimą ale i też punktowo do innych części ciała. Chłopcom nakładam trochę kremu przed wyjściem z domu na policzki lub inne suche miejsca. Odkąd pamiętam krem był jedynie dostępny w okrągłych  pojemniczkach, ale od paru lat wprowadzono na rynek wersję niczym pomadkę - w tubce. Osobiście używam jako pomadki ochronnej, która delikatnie nabłyszcza i podkreśla naturalny kolor ust. Zawsze lubiłam ten efekt, dlatego chwilowo nie sięgam po żadne kolorowe pomadki.
  • Jakby inaczej, mała perełka na końcu. Tusz do rzęs Loreal Paradise Exatic- albo się go lubi albo nie cierpi. Lubię mieć mocno tuszowane rzęsy, dlatego bardzo przypadł mi do gustu. Przy wyborze tuszu mam zazwyczaj zawsze problem i często nie sprawdzają mi się te najgłośniejsze - "ze wszystkich stron reklamowane". Ale ten jest naprawdę fajny i na pewno kupię ponownie. Choć będąc przy okazji w PL mam inne na celowniku - bo jakby inaczej :)

12.12.2017

•12• blogmas [muzyka]


Wraz z pierwszym grudnia włączam wszelkie świąteczne playlisty i nie mówię, że nie czuję się przy tym dziwnie. 
Mimo tego jednak słucham, bo kiedy słuchać jak nie teraz- w styczniu?!
Potrzebny był dzień adaptacji, a teraz pierwsze co, włączam rano ciche rytmy świątecznych melodii. - ok, robi to Junior, bo on jest małym DJ'em naszej rodziny ;)

Dzięki zeszłorocznemu wpisie o playliście, przypomniał mi się Burt Bacharach, którego wtedy namiętnie słuchałam.
W tym roku nasz grudzień mija w tych rytmach:

Spokojnego Jazz'u
Instrumentalnej klasyki
Ulubionej piosenki 
Dziecięcych przyśpiewkach

11.12.2017

•10-11• blogmas [serwetki]



Od samego rana pruszy śnieg. Dwie zapalone świeczki wskazują, że to już druga niedziela adwentu. Za dwa tygodnie będziemy w Polsce, za dwa tygodnie już są Święta. Nie, nie mówię że czas ucieka...nic to nie da, a przecież dwa tygodnie to jeszcze sporo czasu.
Można jeszcze zwolnić, reflektować, cieszyć się obecną chwilą. Czy to akurat będzie dzień z książką, spotkanie na kawę, czy wyjście na spacer. Czasami gubimy się w tym "co będzie, co będzie", tracąc z oczu to, co mamy przed sobą.

A u nas niedziela była taka...
Śniadanie, które zaserwowano dziś smakiem Bliskiego Wschodu ... czyli szakszuka. Potem na nieśpieszna kawę i upieczone ciastka, przyszła Sąsiadka. Od razu została zdominowana poprzez małych Chłopaków, którzy za Nią ewidentnie przepadają. Siedzimy przy tym stoliczku, w tle pruszący śnieg, jest tak biało i jasno....

Zanim ruszymy na adwentowy koncert, wzięliśmy się z Juniorem za przygotowywanie czegoś szczególnego.

Mianowicie za serwetki na stół wigilijny.

Jest to tak banalnie proste, ale prezentuje się naprawdę ślicznie i na pewno zrobi wrażenie.


→ potrzebne będą serwetki, najlepiej materiałowe albo takie z dość grubego papieru (ilość zależy od liczby gości)
→ farby (zielony, żółty, czerwony, brązowy) o konsystencji półpłynnej
→ dowolny sznurek

Wpierw malujemy dłoń dziecka zieloną farbą i odbijamy na wszystkich serwetkach. Następnie opuszkami palców dekorujemy "choinkę" bombkami, potem dorysowywuje się pień i gwiazdę. 

Jak całość wyschnie ozdabiamy sznurkiem i gotowe. 
Zachwyt i frajda gwarantowane :) 


                                   

09.12.2017

•9• blogmas [tee-time]



Jestem kawoszką. A jak nie pije kawy to zwykłą niegazowaną wodę. I tak hulam zazwyczaj przez cały rok. 
Jedynie zimą zamieniam wodę na herbaty. I od razu życie robi się bardziej skomplikowane: Nie lubię czarnej, zieloną piję rzadko - bardziej preferuję białą, owocowa musi tak samo spełnić swoje kryteria bo owocowa owocowej nierówna. Natomiast lubię herbaty rooibos, jednak najbardziej jestem fanką ziołowych herbat.
Przede wszystkim - stawiam na sypane.

A moje ulubione na tę porę roku zamieszczam poniżej:



Oma Jansen -  cynamonowa, owocowo-słodka
Tę herbatę odkryłam parę lat temu, szukając w ciąży "coś do picia". I tak zostało, że co sezon do niej wracam. Jest ona moją ulubioną, zaraz po zwykłym rumianku. Mimo nuty cynamonowo - owocowej kwalifikuje się do herbat ziołowych.

Składniki: cynamon, skórka pomarańczy, poślubnik, rumianek, dzika róża, kawałki jabłka





Väterchen Frost - kremowo słodka
Łagodna i delikatna. Tak samo jak herbata powyżej dominowała u nas ostatnimi latami. Jest wyłącznie dostępna zimą o nazwie "Tatusiek Mróz". :)


Składniki: zielona herbata, amarantus ekspandowany, aromat,  chaber, lukrecja




Wintergenuss - cynamonowo owocowa
Mój najstarszy ulubieniec, piję ją odkąd pamiętam. Pojawia się w listopadzie i znika w lutym. Jest bardzo zbliżona do pierwszej herbaty, jednak w odróżnieniu dominują tu owoce. Moja naj naj naj!

Składniki: jabłka, dzika róża, skórka pomarańcza, aromat jabłkowo-cynamonowy, goździki, cynamon, skórka cytryny


Apfelstrudel - słodki jabłecznik
Czasami kupię herbatę tak ot do wypróbowania, szczególnie jak mam gości, bo herbat pije się wtedy na ogół więcej. Lubię saszteki dokładać do świątecznych kartek... także na takie herbatki co jakiś czas się kuszę. Z racji że jest słodzona stewią, jest dla mnie za słodka i mieszam w dzbanku z tą powyżej.

Składniki: jabłka, dzika róża, aromat jabłecznika, skórka pomarańczy, liście stewii, poślubnik, biały poślubnik


Dwie następne pozycje są nowościami w naszej domowej herbaciarni.
Heiss & Innig - intensywnie owocowa, otulona nutą wanilii
"Gorąco & serdecznie" jest typowo owocową herbatą i kupiłam ją z polecenia, ale rownież dlatego, że bosko pachnie :) Jak widać jest to mieszanka suszonych owoców i tak też smakuje.

Składniki: jabłka, skórka dzikiej róży, poślubnik, czarny bez, aromat, suszone truskawki i maliny, liście truskawki, kawałki wanilii



Grüner Rooibos - orzeźwiająco ostrawy
Kupiłam z myślą o mężu, bo on raczej nałeży do tych, którzy piją herbaty... jak ja to nazywam  bardziej "wytrawne" i do tego bardzo lubi imbir. Mimo dominującej owocowej nuty limonki, przebija się lekko ostrawy imbir tworząc naprawdę fajny smakowity rozgrzewający duet. Podpijam mu, więc kupiłam ponownie ;)

Składniki: zielony niefermentowany Rooibos, kawałki imbiru, skórka cytryny, naturalny aromat, skórka pomarańcza, nagietek



A jakie są twoje ulubione herbaty na ten zimowy czas?

08.12.2017

•8• blogmas [filmy]


Nie obejdzie się Świąt bez szczególnych filmów. The Holiday i New Years Eve są takimi moimi perełkami, do których w tym czasie wracam. 
Poza tym w tym roku:

Love Actually 2
Zanim ktoś podskoczy z radości jak zrobiłam to ja- niech wie, że ta "2" jest mylna. Kontynuacja legendarnego filmu EVER trwa 15 minut i kończy się niestety tak szybko, że człowiek nie zdąży nacieszyć się faktem, iż w ogóle jakaś kontynuacja istnieje. Ale warto, mimo tych jedynie 15-stu minut.

Bad Moms 2
Nie byłam nawet pewna czy wliczyć film do świątecznej "playlisty".
Film należy do kategorii łatwych i przyjemnych, który powinien być oglądnięty przez każdą Mamo-kobietę. Zresztą tak jak pierwsza część, bazuje ona i bawi się oczywiście stereotypami. Mimo swej, można by rzec, dość prymitywnej strony, dialogi bohaterek są jak najbardziej z życia wzięte! 

"Christmas is a magical time, full of wonder, excitement and joy. A time for making lasting memories with family and friends. But do you know the secret behind what makes Christmas so special? Moms. Moms working their asses off, cooking, wrapping, decorating and shopping.
I’ve always loved Christmas, but as a mom it’s a lot of work. In between the wrapping, the shopping, the cooking, the decorating. There’s almost no time to actually enjoy it, and only one thing could make it even more stressful.


Amy, you’re a mom. Mom’s don’t enjoy, they give joy, that’s how being a mom works." 

Listy do M. 3
Każdy ma swoje opinie i preferencje. Rozumiem zarzut, że "Listy do M." są jak bajka i do tego totalnie nierealne. Ok. Ale mi akurat takie komedie leżą i lubię wracać do pierwszych dwóch części, bo dobrze się przy nich bawiłam.
Jestem ciekawa czy trzecia filmu część nas zaskoczy czy utwierdzi niemieckie powiedzenie "zakończ, kiedy jest najlepiej".


•6-7• blogmas [dzień z nami]

6. grudnia to taki specjalny dzień "dwa w jednym". Z jednej strony są Mikołajki, które trzeba dzieciom przyszykować i od samego rana dzielić z nimi entuzjazm i zaskoczenie, delektując się ich radością . Z drugiej strony są rownież urodziny mojej Mamy... która już od kilku lat ma taką tradycję, że z tej okazji nie tyle co się spotykamy, ale rownież coś razem robimy. Jeśli przypada akurat w tygodniu bierzemy wolne i aktywnie razem spędzamy czas. Zazwyczaj odwiedzamy jarmark świąteczny - to bardzo dobra okazja aby poznać jakiś nowy.

I z tej okazji zabieram Was trochę ze sobą ...



Wczesna pobudka - Mikołaj faktycznie był i zostawił coś na tarasie?
Ekscytacja u Juniorów była tak ogromna, a akcja tak szybka, że jedynie udało mi sie jeszcze uchwycić mojego buta. Dziś z okazji urodzin Mamy będzie ciut inny poranek, więc trzeba się szybko zbierać... 


Jest przed 8 -  Starszego odstawiamy do przedszkola, aby mógł wspólnie z innymi dziećmi czekać na Mikołaja.  Tymczasem my spotykamy się z Solenizantką na pyszne śniadanie w piekarni.




Wychodzimy stamtąd miło nasyceni - mój brat rusza do szkoły, a my zajeżdżamy po Przedszkolaka i jedziemy dalej w trasę.
Nieraz muszę podczas drogi malować sobie paznokcie, bo wcześniej nie daję rady - samo życie. Nie jest to idealne miejsce na takie czynności ale chociaż potem jest czas aby mogły wyschnąć.
Przejeżdżamy obok jednego z największych lotnisk Europy- tutaj zawsze się coś dzieje. I wybudza ochotę na kolejną podróż. Jeszcze chwile trzeba na to poczekać...

        

Chłopacy się wyspali i są w najlepszych humorach. Południe spędzamy przy kawie, cieście, lunchu i świątecznych klimatach. Uczta na całego.

        

Następnie ruszamy na miasto. Frankfurt to kopalnia sklepów i sklepików, tu każdy coś dla siebie znajdzie. "Niestety" nasz przyjazd nie jest natury shoppingowej, więc omijamy większość sklepów i kierujemy się prosto na jarmarkt. Po to tu przecież przyjechaliśmy ;)


Budki stoją praktycznie wszędzie, jednak prawdziwy klimat jest na placu Römer, który jest otoczony starymi domkami "Fachwerkhäuser" i stwarza niepowtarzalny klimat.
Pijemy grzane wino/sok i jemy kasztany. Fajnie jest.

    

   


7-ego grudnia zaczynamy spokojnie, wpierw śniadaniem, niczym jak dla mistrzów. Mamuśka została mile przywitana torcikiem, szampanem i świeczkami na stole. Nie wiemy wprawdzie skąd wiedziano o urodzinach, ale torcik piernikowy był wyśmienity!


Kiedy Najmłodszy ma swoją drzemkę, reszta ekipy ma chwilę aby zapaść się w duży fotel, wypić dużą kawę i być. 
Po prostu żyć chwilą.
Przygotowywując tego posta miałam widok jak widać poniżej. W takich warunkach można żyć ;)

        

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się, oczywiście, w dużym centrum handlowym. Mama musiała oddać to, co kupiła wczoraj (norma!). Przebywanie w takich miejsach w środku tygodnia jest prawie już przyjemnością. Mało ludzi, zero przepychanek, dzieci można w spokoju puścić przed siebie, a rzeczy są poukładane. Yay.
Z drugiej strony, jest to jedyny czas w roku kiedy sklepy/centra są tak pięknie przystrojone i klimat jest po prostu niepowtarzalny. 
Na małego głoda - azjatycka kuchnia jest zawsze dobrym wyborem!

     


Byliśmy, jak można przypuszczać, dłużej niż planowano. Dzieci spisały się na złoty medal i mimo, że żadnych wielkich zakupów nie zrobiliśmy (okaaaaaay, kupiłam torebkę) był to dobry dzień i naprawdę fajny wyjazd. 

Last but not least: kubki kubeczki Starbucks'a .....ajajajajaj.... :)

Wróciliśmy, dzieci śpią i wszystko byłoby pięknie gdyby nie - The Voice of Germany. Co odcinek można mnie zapomnieć- przepadłam na całego. Nie potrafię się skoncentrować na obu sprawach... dlatego zamykam te dwa dni grubo po północy. Fajnie było, do zobaczenia!